Zamek w literaturze
Na opis zamku natknąć się można w każdym (bez wyjątku!) przewodniku po Jeleniej Górze, Karkonoszach czy Sudetach Zachodnich.
Zdecydowanie trudniej znaleźć je jednak w polskiej literaturze pięknej, w większości są to relacje z podróży, ponieważ Chojnik
był atrakcyjnym i relatywnie łatwo dostępnym obiektem. Dodatkowym atutem było położenie w niedalekiej odległości od popularnego uzdrowiska
- Cieplic. Natomiast jak do tej pory jedyną znalezioną przeze mnie powieścią, w której opisane są odwiedziny zamku przez jej bohaterów,
jest "Leśna przygoda" - powieść dla młodzieży napisana przez Ludwika Świeżawskiego (od drugiego wydania jej tytuł to "Sadyba Robinsona").
Zapraszam do przejrzenia zamieszczonych poniżej fragmentów książek, które dla wielu są nieosiągalne. Szczegóły dotyczące ich wydania itd.
można znaleźć w galerii "Książki".
- (1800) John Quincy Adams "Listy o Śląsku"
- (1816) Izabela Czartoryska "Dyliżansem przez Śląsk..."
- (1816) Teresa Wodzicka, Ze zwierzeń dziewczęcych. Pamiętnik Zofii z Matuszewiczów Kickiej...
- (1822) Fryderyk Skarbek "Podróż bez celu"
- (ok. 1830) Carl Mattis "Olbrzymie góry [...]"
- (1850) Rozalia Saulson "Warmbrunn i okolice jego... ."
- (1883) Andrzej Zieliński "Listy ze śląskich wód..."
- (1884) "Pielgrzymy '89"
- (1893) Stanisław Bełza "Na Chojnik"
- (1946) Jerzy Kolankowski "Literatura pod Śnieżką"
- (1946) Wacław mrozowski "Dolnośląskie wspominki"
- (lata 50-te XX w.) Ludwi Świeżawski "Leśna przygoda"
John Quincy Adams
"Listy o Śląsku"
Szklarska Poręba, 1 sierpnia 1800
W odległości około jednej mili angielskiej znajduje się wioska Sobieszów, położona u samych stóp Chojnika, jednego z najbardziej znanych wzgórz Śląska; w samej wsi nie ma nic godnego uwagi, tylko rezydencja wiejska, w której przebywał dotąd hr. Schaffgotsch. Posiada on bardzo piękną bibliotekę i dobrą kolekcję obrazów, nie mogliśmy ich jednak obejrzeć, były zdjęte dla przeprowadzki. Na szczycie Chojnika, na który weszliśmy w godzinę, stoją ruiny zamku zbudowanego w 1292 roku przez jednego z przodków hrabiego38. Był on rezydencją rodziny jeszcze 130 lat temu, wtedy został rażony piorunem. Ponieważ to się stało w okresie, kiedy baronowie feudalni schodzili ze swoich warownych zamków, żeby zamieszkać w miastach, na równinach, szkody, które wyrządził ogień z nieba, nigdy nie zostały naprawione i od tego czasu zamek pozostał w ruinie. Zewnętrzne mury są prawie całe, a wewnętrzne stoją na tyle, że widać rozmieszczenie izb. To wszystko objaśnia stary człowiek, który ma klucze i siebie nazywa komendantem zamku. Kiedy zbieraliśmy dziko rosnące maliny na ruinach apartamentów, przyszło nam na myśl, że był on około 200 lat starszy od odkrycia Ameryki i zastanawialiśmy się nad biegiem czasu, który w ciągu pięciu wieków zamienił ośrodek życia społecznego w dziką opuszczoną ruinę, podczas gdy w naszym kraju zmienił pustkę na kwitnące miasta. Ruiny starego zamku, widok tak częsty w tej części świata, zawsze przywodzi mi na myśl te refleksje, ponieważ kontrast wzmaga nasze poczucie szczęścia z pomyślnego stanu naszego kraju.
Widoki ze szczytu wzgórza są rozległe i zachwycające - muszę ciągle używać tych samych słów dla wyrażenia tego, co tylko dla oka może być różne. Najlepszy opis krajobrazu rzadko daje dokładny obraz oryginału, chyba dla kogoś, kto już go widział, a ponieważ mało jest prawdopodobne, żebyś kiedykolwiek oglądał scenerię, która tyle nam sprawia radości, będziesz mi wdzięczny, że nie wchodzę w szczegóły, które mogłyby Cię znudzić. Z jednej strony ruin pochyłość wzgórza jest prawie prostopadła, a po drugiej stronie, od samego dna wąskiego jaru, wznosi się prawie do tej samej wysokości inne wzgórze, pokryte świerkami. Tutaj, jak możesz sobie wyobrazić, powstaje echo, jest jednak tak odległe, że nie odbija najbardziej wysilonego ludzkiego głosu, jednak strzały muszkietu odbijają się gruchotem, toczą się i zamierają, jak głuchy pomruk burzy. Na wzgórzu Komendant częstuje kawą zmęczonych turystów. Trzyma on księgę, do której wpisują swoje nazwiska wszyscy chcący upamiętnić swoje wejście na szczyt; ci, którzy mają natchnienie poetyckie albo myślą, że je mają, dodają wiersze, stosowne do swoich uczuć. Przewracając kartki tej księgi spotykamy się zazwyczaj z takimi wylewami, które świadczą, że muzy owych bardów dyktowały im wzloty zawierające duży stopień własności usypiających39. Skromni prozaicy zadowalali się wpisywaniem maksymy moralnej, stosownej i na szczycie Chojnika, i w najruchliwszym mieście. Najskromniejsi zaś kandydaci do tego rodzaju nieśmiertelności piszą tylko swoje nazwisko: przynajmniej tu zostanie, kiedy wszędzie będzie zapomniane.
Po zejściu z Chojnika podjęliśmy znowu naszą podróż i po czterech czy pięciu milach dojechaliśmy do fabryki witriolu panów Preller i Schaul. [...]
38 W niemieckim tłumaczeniu listów Adamsa, (Briefe über Schlesien [...] aus dem englischen übersetzt von Friedrich Gotthelf Friese, Breslau 1805), Zimmermann podaje w przypisach, że w 1292 r. stał na Chojniku zamek myśliwski, który książę Bolko umocnił w tymże roku. Wedle tradycji zamek zbudowany był przez księcia legnickiego Bolesława Rogatkę, z całą jednak pewnością zamek, którego ruiny ostały się do dzisiaj, wzniesiony został przez Bolka II w połowie XIV w., po jego zaś śmierci przeszedł on w ręce późniejszego rodu Schaffgotschów. Wspomniany przez Adamsa pożar od uderzenia piorunem nastapił z końcem sierpnia 1675 r. i od tego czasu zamek zaczął popadać w ruinę.
39 Wyraźna aluzja do słów Johna Miltona z Raju utraconego (ks. 9, w. 26) o Muzie "dyktującej drzemiącemu".
Izabela Czartoryska
"Dyliżansem przez Śląsk. Dziennik podróży do Cieplic w roku 1816"
18 [lipca] Chojnik.
Widzieliśmy Chojnik, górę w pobliżu Cieplic. Aby się tam dostać, należy dojechać powozem do oberży we wsi u podnóża góry,
gdzie czekają tragarze z lektykami 52. Byłyśmy cztery kobiety, wzięłyśmy więc tragarzy, mężczyźni zaś poszli z przewodnikami pieszo.
Olbrzymie skały, porośnięte drzewami, których korzenie czepiają się niepożytych masywów lub wiją się wśród szczelin i mchu pokrywającego głazy,
sprawiały wrażenie dziwaczne i zdumiewające zarazem. Na każdym zakręcie otwierały się wspaniałe widoki i pejzaże z całym przepychem Natury.
Znalazłyśmy się na szczycie dźwigane przez ludzi poczciwych, życzliwych i uśmiechniętych; nie mogłyśmy się nadziwić,
że ich męczący wysiłek szedł w parze z niezmienną pogodą. Dobosz zaanonsował komendantowi nasze przybycie.
Taki to zwyczaj. Pochodzi z czasów, kiedy to było potrzebą, i będzie prawdopodobnie trwał tak długo, jak długo nie zabraknie chętnych,
którzy zechcą obejrzeć Chojnik. Komendant miejscowy to poczciwy chłop, już leciwy, który od wielu lat powtarza to samo, oprowadzając po ruinach
podróżnych lub kuracjuszy przybywających do Cieplic. Jego uśmiech i ton, jaki przybiera w najbardziej interesujących miejscach, dowodzą, że objaśnianie sprawia mu przyjemność nie pozbawioną miłości własnej. Ruiny są jeszcze dość dobrze zachowane; wśród nich znajduje się sala, w której Kunegunda przyjmowała rycerzy. Kaplica przypuszczalnie umieszczona była wyżej, o czym świadczy loża niezdarnie wyciosana w jednym z naroży; widać tam głowę wykutą z kamienia, nieco odłupaną, i obramienie okna. Zachowana w całości kuchnia ma ściany zakopcone od paleniska. Pośrodku małego, wykutego w skale podwórza wznosi się kamienny pręgierz, do którego przywiązywano przestępców. Wieża całkowicie zniszczona (jeden tylko bok jest cały, drugi do połowy), przedstawia widok ogromnie malowniczy, tak samo jak sklepienie, które widnieje obok. Najbardziej działają na wyobraźnię stare mury z XIII wieku otaczające zamek 53; przez ten mur podobno kazała księżniczka Kunegunda skakać konno rycerzom, ubiegającym się o jej rękę. Szczegóły tej historii mieszczą się w załączonej książeczce 54. Mimo że zupełnie nie wierzyłam w prawdziwość tej historii, oczy utkwiłam w murze, usiłując znaleźć jakiś ślad okrucieństwa dziewicy lub szaleństwa rycerzy, powolnych niedorzecznemu kaprysowi.
Po obejrzeniu ruin podziwialiśmy rozległe, zachwycające widoki: miasta, wioski, lasy, łąki i góry urozmaicały bogactwo krajobrazu. Potem zeszliśmy do stóp zamku, aby się napić herbaty, mleka i chłodników. Córka komendanta, młoda i ładna dziewczyna, usługiwała gorliwie i chętnie. Inni zwiedzający, którzy poszli w nasze ślady, malowniczo zgrupowani tu i ówdzie, tworzyli przyjemny widok. Jedna z kobiet w pobliżu grała na harfie, młoda dziewczyna śpiewała. Przyniesiono księgę, gdzie każdy umieszcza swe nazwisko. Wpisałam się, a moje towarzystwo uczyniło podobnie. Zosia, przeglądając księgę, znalazła na jednej ze stron u góry nazwisko mojej córki i syna. Odczytałam chciwie ich podpisy i umieściłam poniżej słowa, jakimi mnie natchnęły: "Cóż za szczęście oglądać ich pismo. Boże, zachowaj ich w swojej opiece"55. Gdy kończyłam, jedna łza spadła na imię Marysi. Zamknęłam księgę; potem oglądałam Chojnik z uczuciem pełnym melancholii. Zawiadomiono nas, że zostanie oddany strzał z armatki, abyśmy mogli podziwiać echo, lecz najpierw odezwą się rogi myśliwskie. Udaliśmy się na wskazane miejsce i za chwilę dały się słyszeć rogi. W górskich wąwozach odpowiedziało wielokrotne echo, którego przedłużające się dźwięki miały w sobie coś niebiańskiego. Miałam głowę, serce i duszę przepełnione wspomnieniem dzieci i wydawało mi się, że słyszę ich głosy. Przed chwilą widziałam imiona wypisane ich ręka i wrażenie trwało dalej. Chętnie bym przedłużyła tę melancholijną muzykę w nieskończoność, lecz wystrzał armatni przerwał moje marzenia i nastrój się ulotnił. Nie potrafię chyba opisać wspaniałego wrażenia: góry odpowiedziały echem podobnym do uderzenia piorunu i gwałtownego grzmotu; powoli straszliwy łoskot stawał się coraz słabszy, aż się zupełnie zagubił. Zrobiło sie późno, trzeba było wracać. Tragarze ustroili lektyki kwiatami, zajęłyśmy miejsca i powróciłyśmy do miasteczka, z którego wyruszyłysmy. Powozy już czekały i zawiozły nas do Cieplic.56
_____________________________
52 "... do podróży po górach dla dam słabowitych lub nielubiących trudnosci - lektyki wygodne i odsłonione, czyli krzesła drążkowe...
Każdy drążnik bierze utrzymanie całodzienne i 1 pruski talar". Por. K.F. Mosch, Wody mineralne szląskie i Hrabstwa Glackiego tłumaczone
przez Aleksandra Kuszańskiego z przyłączeniem opisu Krzeszowic, w Wrocławiu u Wilhelma Bogusza Korna 1821.
53 Istniejący na górze Chojnik zameczek myśliwski przebudował ok. r. 1360 Bolko II książę na Świdnicy i Jaworze.
Przy końcu XIV w. stał się on własnością rodziny Schaffgotsch; w 1675 r. spłonął od pioruna i nie został odbudowany.
54 Wspomnianej książki nie udało się odszukać w Bibliotece Czartoryskich.
55 Mowa o Adamie Jerzym Czartoryskim i Marii z Czartoryskich Wirtemberskiej. Zdanie podkreślone przez autorkę i ujęte w rękopisie w nawiasy.
56 "Dnia 16 lipca... Same ruiny Chojnika, do których się dostaje po całodziennym pochodzie, dziwnie poważne a romantyczne, budzą cały szereg rzewnych myśli i wrażeń. Ten zamek, niegdyś rezydencja najmożniejszych panów z całej okolicy, jest dziś siedzibą starca przezywanego "komendantem", a obdarzonego obliczem dodającym dużo wdzięku jego opowiadaniom, dalej ładnej dziewczyny i chłopczyka czatującego w jednej ze strzelnic i dającego znać ojcu o przybyciu gości biciem w bęben dziecinny...", T. W o d z i c ka, Ze zwierzeń dziewczęcych. Pamiętnik Zofii z Matuszewiczów Kickiej, 1796-1822, Kraków 1910.
Teresa Wodzicka
Ze zwierzeń dziewczęcych. Pamiętnik Zofii z Matuszewiczów Kickiej, 1796-1822, Kraków 1910
(fragment pochodzi z:
Kincel R. "Sarmaci na Śnieżce")
Oto zdanie, które znalazłam w księdze, gdzie się zapisują goście wędrujący na Chojnik, a które jest najlepszym wyrazem mojego wrażenia po odbytej tamże wycieczce.
Fryderyk Skarbek
"Podróż bez celu"
Warszawa 1824
(fragmenty pochodzą z:
Iwanek M. "Kotlina Jeleniogórska. Obrazki z dziejów"
Kincel R. "U szląskich wód")
W tym pięknym zamiarze udałem się na wierzch góry Kynastu (Chojnika) aby się zająć raz jeszcze widokiem, jakiego niestety we własnym kraju nie znajdę. Nie tak mię bowiem zajmują skały to zielenością, to śniegiem pokryte, ani obszerne w dolinie widoki, jak tu szeroko przede mną rozpostarty żyzny obraz przemysłu i bogactwa człowieka. Czymże jest ów szczyt najwznioślejszej góry, nad którym się corocznie śnieg bieli? Oto kawałkiem ziemi martwej... Czymże są dzisiaj te sławne zwaliska Kynastu, w których niegdyś sroga piękność panowała, a z których się długo zapewne przemoc na pracowitych mieszkańców tej doliny rozpościerała? Na tę tu dolinę zwróć zachwycone oko, czy widzisz jak w niedościgłem paśmie snują się domki za domkami. Mało tu gmachów nie masz tu wielkiego miasta, lecz gdziekolwiek sięgniesz okiem, wszędzie domek porządny, ogród, drzewa, łąka i płony, wszędzie mieszkanie pracowitego człowieka, którego opatrzność darami swemi blogosławi" [...]
Dowiedziawszy się od starej wieśniaczki, która podróżującym za przewodniczkę w ruinach Kynastu służy, iż skromny domek jest pewnym rodzajem oberży, wchodzę śmiało, aby ciekawość zaspokoić.
W małej izdebce spostrzegam piękną młodą matkę karmiącą zdrowe niemowlę, i zajętą opowiadaniem, które częste łzy przerywają. Tyłem do drzwi siedzą dwie damy, jedna z nich w żałobie, i słuchają z uwagą powieści... niepostrzeżony zatrzymałem się przy drzwiach w sionce, i nie chcąc przerwać powieści, starałem się zaspokoić dwoiście zaostrzoną ciekawość.
«Po wytrwaniu w tych ciężkich próbach nieszczęścia i upokorzenia - rzekła dalej piękna niewiasta - zostałam na końcu małżonką Wilhelma. Pierwsze chwile szczęścia naszego nie pozwoliły zwrócić uwagi na przyszłość, lecz wkrótce poznaliśmy, że szczupła płaca podporucznika na utrzymanie nasze ledwo wystarczała, i obawa nas przejęła na samo wspomnienie pomnożenia familii. To smutne przekonanie znaglało do szukania zarobku i znaczniejszych zasiłków w pracy własnej. Możeby mąż mój nie był porzucił wojska, możebym ja przez pilność swoją była zapełniła nasz niedostatek, możeby żył mój Wilhelm dotychczas, gdyby te znikome powaby twarzy mojej nie były nieszczęścia naszego przyśpieszyły. Ubogi podporucznik z piękną żoną był, jak mówiono, skarbem w pułku, przełożeni jego ubiegali się w oświadczaniu mu łaskawych względów, a jeden z nich miał tyle bezczelności, że do mnie wyrazami miłości przemówił. Poniżona i pełna trwogi, nie znalazłam w sobie samej dosyć mocy, ażeby upokorzyć dumę i rozwiązłość, zalałam się łzami, a płacz mój rzewliwy oddalił ode mnie zadziwionego napastnika. Wilhelm za powrotem swoim zastał mię pogrążoną w smutku: nie chciałam wyjawić przyczyny mej zgryzoty, z obawy, aby chęć zemsty za krzywdę do serca jego nie weszła, prosiłam go, aby porzucił służbę wojenną, i poszukał jaki od ludzi odosobniony zakątek, w którym byśmy bezpieczni od ich złości oboje na kawałek chleba pracować mogli. Ta chatka była tem miejscem, które mój Wilhelm niebaczny na słabość swego zdrowia obrał: Ostatni nasz fundusz obróciliśmy na założenie tego domu ku wygodzie ciekawych podróżnych przeznaczonego. Ciężka praca obojga i dobroć nieba zjednały nam zrazu powodzenie. Lecz wysokość tej góry, i codzienne podróże Wilhelma zaczęły działać zgubnie na piersi jego trudami wojennemi osłabione.
Powiłam syna i wtedy właśnie troskliwość mężowska kazała mu zapomnieć o własnej słabości, tak dalece że w kilka ledwie miesięcy po urodzeniu się niemowlęcia zgasł w naszych objęciach». Tu łzy strumieniem pokryły piękne jej lica"
W komentarzach R. Kincla można przeczytać:
Ruiny Chojnika w XVIII i na początku XIX wieku były zamknięte. Klucze od bramy posiadał pewien mieszkaniec Sobieszowa, który na życzenie wędrowców udostępniał zamek zwiedzającym. Na tę okoliczność wdziewał śmieszny strój quasi wojskowy, toteż zwano go żartobliwie komendantem. Zwiedzanie Chojnika uatrakcyjniał graniem na trąbie, biciem w bęben i stri.elaniem. Nad jego sobieszowskim domem widniała tablica z napisem:
mnie powinien się pokłonić".
"Zdrowe powietrze górskie - które wedle zapewnień lekarza ma wpłynąć zbawiennie na moje uzdrowienie - oraz tanie utrzymanie na wsi, nakłaniają mnie do tego, żeby moją emeryturę spotrzebować w Sobieszowie. Upraszam przeto uniżenie Jaśnie Wielmożnego Pana Hrabiego, aby mnie oficerowi inwalidzie zezwolił w przyszłości w okresie lata na sprzedawanie wędrowcom zwiedzającym ruiny zamkowe różnego gatunku napoje: wina, kruszonu, herbaty, kawy, czekolady, limoniady, likierów tutejszych i zamiejscowych, piwa oraz zimnej kuchni - a wszystko po cenach możliwie najniższych.
Poprzez najlepszą jakość podawanych trunków i przyzwoitą obsługę będę się gorliwie starał naprzód zdobyć a potem utrzymać ukontentowanie wszystkich gości". Petent pod podaniem podpisał się: "Herrmann, niegdyś porucznik w 30 pułku piechoty liniowej, zamieszkały przed Bramą Oławską w domu muzyka Langego, Wrocław 27 stycznia 1822 r."
Propozycja trafiła na podatny grunt. Podanie po kilku dniach przesłał hrabia Schaffgotsch zarządowi dóbr wraz z listem wykładającym jego punkt widzenia na zainstalowanie na Chojniku swego rodzaju gospody, gdzie czytamy między innymi:
"Osobiście się przekonałem, że wyższe sfery spośród kuracjuszy wyrażały życzenia, aby na Chojniku byty odpowiadające ich stanowi napoje orzeźwiające i godna obsługa. Tak więc jestem skłonny spełnić prośbę suplikanta".
Pierwszy dzierżawca chojnikowej traktierni obsługiwał wędrowców niestety tylko przez jeden sezon, gdyż zmarł już jesienią 1822 roku, zaś dzierżawę przejęła jego żona, Teresa [...]
Jak więc widzimy, kilka elementów z opowieści pięknej "oberżystki" zgadza się z faktami zawartymi w dokumentach. Między innymi rzeczywisty i powieściowy dzierżawca Chojnika był niegdyś oficerem, miał piersi "trudami wojennemi osłabione", zmarł niedługo po założeniu traktierni, po nim dzierżawę przejęła wdowa. Gospoda na Chojniku z powieści Skarbka to nie obraz powstały z literackiej imaginacji, lecz z autopsji [...]
Pierwsza gospoda na Chojniku określona przez Skarbka jako "pewnego rodzaju oberża" i "dom wygodzie ciekawych podróżnych przeznaczony" jest najstarszym w Polsce schroniskiem turystycznym opisanym w literaturze polskiej.
Carl Theodor Mattis
"Olbrzymie góry
z
widokami nayznakómitszemi, porządkiem
po sobie idącemi
w
Dwudźiestu dwóch Rycinach wystawióne,
wraz z Mappą, ułożone
przez
Karóla Mattis
w Szmidebergu
a wyłozóne na polski ięzyk
przez
Ur. J. Kołodziejowskiego.
Druga, poprawna Edycya"
[...]
Opusciwszy nakóniec Petersdorf z przyiemnemi okolicami; wchodźi się
na obszerną równinę Warmbrunską z wesołem uczućiem. Tu nowy zupełnie
odkrywa się wzrokowi swiat; ziawienie to, nader staie się przyiemnem, albo-
wiem okropne dzikiey natury obrazy, ze wszystkiem się usuynęły, a
wprzyiemnieyszey i milszey odrodzana postaći, w żywych kolorach uśmiecha
do przychodnia. Witayze gośćiu! ieszcze krótką odbywszy podróz, i ubarwione
przeszedłszy niwy, stawa się na miejscu upragniónego odpocznienia we wsi
Hermsdorf.
Połozenie tey wsi, przy górze Kynast, nader iest powabne: w pałacu ob-
szernym prostego stylu, znayduie się bibliteka wielu dźiełami ubogacona, ga-
binet nauralny, i zbiór staroźytnych osobliwośći: w nim także mieśći się sąd
patrymonialny Hrabi Schaffgocz. Teraz pada wzrok na rujny
K y n a s t.
warownego niegdyś zamku, leżącego na górze 800 stóp wysokiey; szczątki
iego wznoszą się w zuchwałey , a razem okazałey postaći , chociaż ogołocóne
z pokryćia i wieżów, zdawaią się ieszcze przetrzymać wieki; przypominaią
oraz poniewolnie przeszłość, w którey i ta warownia swe miała znaczenie.
Tak bowiem nieubłagany los czasu dźiała! - wszystko staie się jego łu-
pem! - nic zgoła nie iest w stanie rozchukany pęd iego zatrzymać! Każdy
z chęćią i ciekawośćią wdziera się do rozwalin starożytnośći: droga na gorę,
iest wygodna, a przebywszy dwie trzecie częśći drogi, przybywa się do od-
łómu skały Wachstein (kamień straży) gdzie niegdyś pierwszy był posterunek
zbroyney osady: z tego mieysca idąc ćiągle przez bór, zbliża się do rujnów.
Dobosz stojący na przedmurzu zamku, spostrzegłszy zbliżaiących się gośći,
uderza w taraban, aby przychodnióm przypomnieć marcyalność, dawniey wa-
rownego mieysca, i powitać zarazem ich przybycie, który to honór i grze-
czność, czuyney straży, małym podarkiem pieniędzy, wypada nagrodzić.
W srodku zamkn, znayduie się wieża, na którą wygodnie, po kręcónych
wschodach wnijść, i prawdźiwe panorama całey okolicy bez użycia perspe-
ktywy, widzieć mozna. Zachwycaiąca przyiemność optycznego obwodu, zay-
muiąca wśie, gory, pola, łąki, stawy, przechodźi wszelkie oczekiwanie, i
pociąga przypatruiącego się dziwóm natury, taką magiczną śiłą, iż niechętnie
opuszcza, tak dogodnego stanowiska. Teraz niektóre wiadomośći.
"O rozwalinach zamku i iego losie."
Arcy Xiąźe Balko, nazwany walezny, załozyl ten warowny zamek w
roku 1292; późniey przeszedł w pośiadłość Cesarską, zaś w rokw 1360 z
nieiaką częśćią gór olbrzymich, stał się dźiedzicznym Rycerza Gotharda
Gotsche - Schof, darowany przez Cesarza Karóla V. za waleczność i wierne
usługi. Zamek sam nigdy nieuległ przemocy nieprzyiaćielskiey, i zachował
swą nieskaźytelność, az do nadzwyczaynego wydarzenia w roku 1674; a stąd
w owym wieku, z cnoty i walecznośći nieprzełamaney, pychą sie uniesióno;
dla tego też, ile rary cudzoźiemiec pierwszy raz do zamku przybył, ceremo-
nią zaslubienia się z nim, u słupa kamiennego, dotąd na dziedzińcu stoiącego,
obchodzić musiał; nawet wszyscy rycerze, i innego wysokiego stanu osoby,
przy rzeczónym słupie przysięgę złożyć musieli, iako sekretu, co do wewnę-
trznego urządzenia zamku, nigdy nie wyiawią.
W dniu 31 Sierpnia 1675 roku, uledz iednak muśiał zamek przećiwnemu
losowi, piorun bowiem uderzył we wieżą i zapalił ią, pożar rozszerzył się po
całym gmachu tak dalece, iż w przeciągu 2 godzin, całe dźieło w perzynę
zostało zamienióne. Nieszczęśćie było stąd tem większe, iż okoliczni miesz-
kańcy, boiąc się napadu Szwedów rabuiących po całym Sląsku, wszystkie
swoie bogactwa i kosztowne sprzęty, do zamku, dotąd niedobytego wniesli, a
to wszystko ogień piórunowy w moment zniszczył. W czasie pożaru, znay-
dowało się w sklepie, siedm baryłek prochu, te przećie niezostały nadwerę-
żóne, chociaż drzwi żelazne całkiem były rozpalóne; gdyby bowiem explozya
prochu była nastąpiła, niezawodnie byłyby także i mury zamku musialy uledz
zburzeniu, które od 150 lat, wcałkośći iąko szczątki utrzymane, pompatycznie
nad górę się wznoszą.
Od kilku lat, wystawióno na placu turniów, między murami, nowy pię-
kny dómek o kilka pokoj, a traktyer dzierzący na Kynaśćie, wszelkie mi trun-
karni, staie się wygodą dla przybyłych gośći.
Zewnętrzny widok wedle natury, wystawia Ryćina 19.
Odwiedźiwszy Kynast, możnaby podróź gorzytą, uważać za ukończóną,
iednahowoż w niźinie, wiele ieszcze iest partyów godnych widzenia, a iezeli
czas pozwoli, warte odwiedzenia. [...]
_____________________________
Książka została opublikowana na stronie Śląskiej Biblioteki Cyfrowej, dziękuję Andrzejowi M. za nadesłanie.
Rozalia Saulson
"Warmbrunn i okolice jego..."
Przewodnik po Cieplicach Śląskich Zdroju i Karkonoszach z 1850 r.
Kynast.
Pól dnia.
Aby ruiny Kynastu zwiedzić, jedzie się do Hermsdorfu, pół mili od Warmbrunnu odległej wsi. Tam jak w każdym godnem widzenia miejscy tych okolic, silny podróżny przewodnika, słabsi krzesła do niesienia ich przez dwóch tragarzy znajdą. Tym, właściwa władza oznacza cenę, nad którą, z miejsca na miejsce, więcej brać niemają 70.
Z Hermsdorfu więc wchodzi się na skalistą 1923 stóp wysoką, iglastemi drzewami okrytą górę, na której są rozwaliny zamku Kynast. Lecz przed ich obejrzeniem cofnijmy się w przeszłość jego, sięgnijmy wspomnieniami czasów życia, istnienia Kynastu.
Było to roku 1292, gdy Bolesław Waleczny 71, książę na Świdnicy, wystawić kazał na górze Kynast czyli Kynoust jak ją nazywano, zamek obronny tegoż samego co góra nazwiska. Odziedziczył go Bolko II. książę na Świdnicy i Jaworze, i w roku 1377 przeszedł sposobem darowizny na własność rycerza Gotsze Szaf (Schafgotsch), w roku 1675 spalony przez ogień piorunowy, odbudowanym więcej nie został, kilkakrotnie oblężony a nigdy nie zdobyty.
Cztery powieści, które o Kynaście dotąd pomiędzy ludem tych okolic się utrzymały, treści są następującej.
(Treść legend mozna znaleźć dziale "Legendy":
... Kunygunda.
... Więzień.
... Skok z Kynastu.
... O wilku i jagnięciu. )
Obeznani dostatecznie z przeszłością zamku Kynast, na który dążymy w celu obejrzenia postaci jego obecnej, po drodze zwróćmy uwagę na Hohlenstein, skałę trzydzieści stóp długą, próżną wewnątrz, tak że przejść przez nią można. Pod cieniem drzew zamek ciągle nam zasłaniających przychodzimy do miejsca otwartego z widokiem na okolicę. Blisko zamku znajduje się Wachstein, wielka skała na której niegdyś wieża dla warty zamykała drogę do zamku. Najdogodniej ztąd było przejrzeć okolice, i drugiej warcie na wieży zamku stanowisko mającej, o zbliżaniu się nieprzyjaciół donieść.
Z dawnych czasów Kynastu zachowanym zwyczajem bębnią na przybycie każdego gościa. Widok licznie zebranego towarzystwa składającego się z osób dla zwiedzania Kynastu przybyłych, jakie tam każdodziennie w ciągu lata zastać można, w połączeniu z witającym odgłosem bębna, wprowadza przybywającego w chwilowe miłe złudzenie, że to dawny niezniszczony Kynast.
Z pierwszego dziedzińca, do którego w skale wykuta brama prowadzi, wchodzi się na dwa drugie wewnętrzne, i w tych ogniem i czasem zniszczonych murach dawnego zamku znajdujemy szczątki kaplicy, sali, komnat, piwnice, więzienie, trzy studnie i ogrodek zamkowy. W drugim wewnętrznym dziedzińcu szczególną naszą uwagę zwróci kuchnia, w której wilk zjadł jagnię, okno którem więzień się uwolnił. Na jednę z dwóch wieżyc zamkowych zupełnie dobrze utrzymaną kręconymi schodami wygodnie wejść można, i z niej widoku obszernego i pięknego na okolice użyć. Ztąd zeskoczył giermek. Do tej wieży dotyka się mur, który do koła konno objeżdżali rycerze o rękę Kunygundy starający się.
Na pierwszym czyli zewnętrznym dziedzińcu zamkowym stoliki i krzesła na środku, do koła murów ławy pod cieniem drzew, pięknem są miejscem odpoczynku po trudach drogi. Na dawnym placu turniejów wystawiono w roku 1841 sale rycerską w guście średnich wieków, obok której jest restauracya w osobnym małym budynku 75.
Za murami zachodniej części zamku echo siedmiokroć powtarza huk wystrzału.
Z Kynastu zwykle powraca się drogą cokolwiek przykrą, lecz wynagradzającą to sowicie pięknością widoku ze spodu spadzistej, prawie prostopadłej części góry na zamek i jego skalistą podstawę. Dziwacznego kształtu skały otaczają nas przez część drogi naszej, w jednem miejscu bramę tworząc, którą nazywają piekielną, a tę przepaść skalistą piekłem .
_____________________________
70 W 1849 r. stawka wynosiła 1 talara za wniesienie jednej osoby "na krześle" i 15 srebrnych groszy dla tragarza bagaży.
71 Bolko I, książę świdnicko-jaworski, zm. 1301.
75 Są to obecnie pomieszczenia zajmowane przez schronisko PTTK "Na Chojniku".
"Listy ze śląskich wód.
Z czasopism i pamietników XIX wybrał i opracował Andrzej Zieliński."
[...]
Deszcze i zimno tak przeszkadzają wszelkim wycieczkom, że dotąd tylko jedną zrobiłam na Kynast [Chojnik], górę 1847 stóp wysoką 3,
na którą wchodzi się pięć kwadransów, z powrotem w pół godziny jest się już na dole. Po większej części całą górę pokrywa las iglasty:
jodły i sosny, wśród których wspaniale wychylają się olbrzymie szare łomy. W innych miejscach mech i bujna trawa ścielą się
puszystym zielonym kobiercem pod nogi wyniosłych jodel. Komu siły nie pozwalają, może jechać konno lub się kazać zanieść.
Ja tę wycieczkę od podnóża góry odbyłam pieszo, nie uskarżając się na zbytnie zmęczenie. Pomimo szerokiej, porządnie utrzymanej
drogi nie odważyłabym się zjeżdżać z tej góry konno, tak ma strome miejsca. Na samym szczycie znajduje się ruina zamku Kynast,
w której według zwyczaju i porządku niemieckiego znajduje się restauracja i pokoje gościnne. Na początku XIII wieku
- niesie podanie - stało tam tylko schronisko dla strzelców, które Bolesław 1, książę na Śląsku, przezwany der Kriegerische
(wojowniczy), zniósł i wybudował zamek obronny, noszący nazwisko to samo co góra. W XIV wieku przeszedł w ręce protoplastów
dzisiejszych właścicieli Warmbrunnu, którzy wówczas Gotsche Schof, a dziś hr. Schaffgotsch się nazywają.
6 sierpnia 1883. A. Ł.
"Wędrowiec", nr 35.
"Pielgrzymy '89.
Kynast
na Dolnym Szlązku
Niełatwo dostępne, a przeto do obrony sposobne, tutejsze skały nie uszły baczności możnowładców średniowiecznych i dały powód do pobudowania zamku obronnego. Składał się zamek dawnymi czasy z dwóch bastionów, przegrodzonych wysokimi, grubymi murami, między którymi rondle 5, tamy i wysoka wieża się znajdowały. We wnętrzu nie bardzo obszernym mieściły się budynki, a więc pałac rycerski (Palatium), budynki gospodarskie, kaplica i kuźnia. Na środku podwórza tracono przestępców 6.
Kilka znajdujących się w skale na południowo-zachodniej stronie góry zagłębień w formie kociołków ofiarnych naprowadza na pomysł, że miejscowość służyła dawnymi czasy do składania ofiar pogańskim bożkom 7. Jedno z prowadzących na zamek jest krzakami zarosłe i dopiero po przebyciu 30 kroków długiego, zupełnie ciemnego wąwozu wychodzi się na światło dzienne 8. W czasach wojny i niepokoju chowali tu mieszkańcy okoliczni swój dobytek. Do niedawnych lat chodzili tu mieszkańcy z okolicznej wsi Hermsdorfu 9 w niedzielę tak zwaną Laetare, po 7 marca przapadającą, z bałwanem ze słomy zrobionym, którego w tym przejściu palono. Jest to stary zabytek pogański obchodu rozpoczęcia wiosny. W przeddzień św. Jana palą na Kynaście,jako też na całych przyległych Górach Olbrzymich 10 (po czesku Karkonosza hora) ognie świętojańskie, tak zwane Sobótki. Do dziś dnia utrzymał się zwyczaj przeskakiwania przez pozapalane ogniska i biegania po polach z miotłami opatrzonymi w palące się świeczki.
Z żalem przychodzi nam zaznaczyć, że z dawnej historii zamku prawie żadnych pewnych wiadomości nie mamy, bo pożar spowodowany wskutek uderzenia pioruna w wieżę zamkową 31 sierpnia 1675 roku, zniszczył wszystkie w zamku przechowywane dokumenta. Pośrednio z innych źródeł tylko wiemy, że stał na skale tutejszej w 1278 r. zamczek myśliwski. Ten zameczek przebudował książę na Świdnicy i Jaworze Bolko I 11, uwzględniając obronną z natury miejscowość, w gród warowny 12. Po Bolku I, zmarłym 30 stycznia 1303 roku 13, nastąpił syn jego Bernard 14. O nim kroniki stosunkowo niewiele pozostawiły wiadomości. Więcej głośnym w historii jest Bolko II 15, choćby tylko z tego, że całe życie skutecznie zakusom czeskim zagarnięcia księstwa jaworsko-świdnickiego czoło stawiał. Nie mogąc wszak doczekać się następcy z żony ągnieszki, córki Leopolda VIII austriackiego 16, przekazał testamentem swe księstwa, w których obrębie się Kynast znajdował, synowicy Annie, córce brata Henryka zmarłego w 1345 r. 17, rezerwując dożywocie swej żonie Agnieszce. Księżnę Annę pojął za żonę w widokach politycznych cesarz niemiecki Karol IV w roku 1348 18. Nie przeżył wszakże Karol dożywocia Agnieszki (zmarłej 6 lipca 1392 r.), rozstawszy się sam ze światem w 1379 r. Dopiero w roku 1393 znajdujemy Wacława czeskiego 19 w spokojnym posiadaniu tych upragnionych księstw przez ojca. Musiał być wszakże wówczas Kynast od księstwa jaworsko-świdnickiego wyłączonym, bo istnieje dokument z roku 1393, podpisany przez Schaffgotscha 20, pana na Kynaście, Greifensteinie, Greifenbergu 21 etc. Zdaje się, że księżna Anna, będąca w ciągłych zatargach z miastami o uznanie jej władzy, a wskutek tego w kłopotach pieniężnych o najęcie wojska zaciężnego, albo sprzedała, albo dała w zastaw jednemu z Schaffgotschów ten zamek z przy1egłościami. Obecnym właścicielem jest hr. Ludwik Schaffgotsch, ordynat na Warmbrunnie, ożeniony z panną Maubege. Kynast jest jednym z zamków śląskich, które nie zostały nigdy zdobyte. Może też nie był narażonym na silne ataki, bo husyci, którzy w 1426 r. wtargnęli do Śląska, mieli się ograniczyć na wezwaniu zamku do poddania się, a po otrzymaniu odmownej odpowiedzi, bez ataku odciągnąć. W trzydziestoletniej wojnie nieraz bywał na pomniejsze oblężenia wystawianym, lecz odpierał takowe zawsze zwycięsko 23.
Fakt zniszczenia zamku jest uwieczniony przez tablicę, znajdującą się nad zbrojownią urzędu kameralnego hr. Schaffgotschów w Hermsdorfie.
Wszystkim gościom używającym kąpieli warmbruńskich, zwracamy uwagę na echo siedmiorako odbijające się na górze zamkowej 24.
Przypisy
1 Zamek Kynast - dawna nazwa zamku Chojnik, do dzisiaj funkcjonująca w piśmiennictwie niemieckim.
2 627 m n.p.m.
3 Od Bad Warrnbrunn (niemiecka nazwa Cieplić Śląskich Zdroju).
4 Nazwa "Chynast" miała zostać użyta już w 1393 r. (K. A. Müller, Vaterländische Bilder in einer Geschichte und Beschreibung der alten Burgfesten und Ritterschisser Schlesiens (beider Antheile) so wie der Grafschaft Glatz, Glogau 1837, s. 440).
5 Rondel (barbakan) - średniowieczna, wznoszona zwykle na planie koła, murowana budowla obronna.
6 w centralnym punkcie zewnętrznego dziedzińca zamkowego do dnia dzisiejszego zachował się kamienny pręgierz.
7 Opisywane "kociołki ofiarne" są powstałymi w sposób naturalny kociołkami wietrzeniowymi, licznie występującymi na płaskich lub lekko nachylonych powierzchniach wielu karkonoskich skałek i bloków ska1nyd (zob. J. Czerwiński, Główne rysy rzeźby i rozwój geomorfologiczny, [w:] Karkonosze polskie, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1985, s. 60-62).
8 Prawdopodobnie autor ma na myśli liczącą 20 m długości szczelinę skalną "Dziurawy Kamień" (przy czarnym szlaku turystycznym z Sobieszowa na Chojnik).
9 Hermsdorf - obecny Sobieszów.
10 Góry Olbrzymie (dosłowne tłumacznie nazwy niemieckiej Riesengebirge) - najczęścj stosowana przed 1945 r. polska nazwa Karkonoszy.
11 Bolko I Surowy (?-1301) - książę jaworski (od 1278 r.) i świdnicki (od 1291 r.).
12 Ten domniemany zamek, a właściwie dwór myśliwski, Bolka I nie jest poświadczony żadnymi źródłami historycznymi. "Pierwsza wzmianka o zamku pochodzi z roku 1364, a w roku 1393 zamek wymieniony jest jako nowowzniesiony. Zachowany dokument z roku 1353, wymieniający szereg zamków w obrębie księstwa świdnicko-jaworskiego, nie podaje Chomika, tak więc budowa pierwszego murowanego zamku w tym miejscu musiała być podjęta po roku 1353, a ukończona przed rokiem 1364" (B. Guerquin, Zamki śląskie, Warszawa 1957, s.41).
13 Pomyłka autora - Bolko I Surowy zmarł w 1301 r.
14 Bernard (ok. 1287-1326) - książę świdnicki (od 1301 r.).
15 Bolko II Mały (ok. 1312-1368) - książę świdnicki (od 1326 r.) i jaworski (od 1346 r.), margrabia Łużyc (od 1364 r.).
16 Księżna Agnieszka była córką Leopolda I Habsburga.
17 Książę Henryk jaworski zmarł w 1346 r.
18 Ślub Karola IV Z księżniczką Anną miał w rzeczywistości miejsce 27 maja 1353 r. w Budzie.
19 Wacław IV Luksemburski (1361-1419) król czeski (od 1378 r.) i niemiecki (w latach 1376-1400).
20 Chodzi zapewne o Gotsche II Schoffa (zm. 1419) syna Gotsche I Schoffa (zm. 1380) - protoplasty rodu Schaffgotschów.
21 Greiffenstein - zamek Gryf, Greiffenberg - miasto Gryfów.
22 Tu pomyłka autora - księżniczka Anna zmarła w 1362 r.; zapewne autor miał na myśli księżnę Agnieszkę.
23 W 1648 r. - ostatnim roku wojny 30-letniej - Chojnik został dodatkowo ufortyfikowany (por. M. Przyłęcki, Zamek Chojnik, Wrocław 1970, s. 7). Powstał wówczas północno-zachodni wieloboczny bastion, brama zewnętrzna oraz zewnętrzne pozałamywane ściany kurtynowe.
24 O wywływanym przez odpalenie działka zamkowego echu na Chojniku pisała Izabela Czartoryska "... wystrzał armatni przerwał moje marzenia (...). Nie potrafię chyba opisać wspaniałego wrażenia: góry odpowiedziały echem podobnym do uderzenia piorunu i gwałtownego grzmotu; powoli straszliwy łoskot stawał się coraz słabszy, aż się zupełnie zagubił." (I. Czartoryska, Dyliżansem przez Śląsk, Dziennik podróży do Cieplic w roku 1816, Wrocław-Warszawa-Kraków 1968, s. 64). Prezentowanie takich efektów akustycznych należało do żelaznego kanonu atrakcji proponowanych XIX-wiecznym turystom. Strzelano też - z pistoletu lub moździeża np. na Szczelińcu Wielkim, w Teplickich i w Adrpachskich Skałach (F. Pabel (opr. T. Dudziak), Krótka historia uprzystępnienia Szczelińca Wielkiego, Pielgrzymy '88, Wrocław 1988, s. 109; K. Jaworski, Turyści polscy w Teplicko-Adripachskich Skałach, Poutnici"88,Wrocław 1988,s. 15. 18. 41).
Stanisław Bełza
"Na Chojnik"
Do Kynastu [Chojnika] wstępuje się ponurę jak grób drogą. Przechodzi się kilkanaście kamiennych schodów, dalej wrota wykute w skale,
u stóp ruin, i znajduje się na gęsto umajonej zielenią płaszczyźnie, na której dźwiga się potężny jeszcze, choć poszarpany,
szkielet starego zamczyska. Od świtu do nocy otwarta brama wyraźnie mówi, że wolny dostęp do zamku może mieć każdy,
a brzęk szkła i odgłos wesołych śmiechów dochodzęcy do uszów z drugiej jej strony przekonywa, że zanim z jego wieży nacieszy się
wspaniałym widokiem, może pierwej w znajdującej się pod murami ruin piwiarni pokrzepić się kuflem gambrynusowego trunku.
Jacy ci Niemcy prozaiczni - pomyślałem, spoglądając na zalegających wszystkie w niej ławki gości - ta ich restauracja i potrzebna,
i pożyteczna niezawodnie, żeby też była oddaloną od tych ruin choć o jakie sto kroków! Ale tuż, tuż pod pokrytymi wiekową pleśnią murami,
przy tych zrębach, z których armatnie paszcze lały ogniste kule na głowy nieprzyjaciołom, obok tej baszty, z okien której piękna Kunegunda
spoglądała zimnym okiem, gdy niewolnicy jej wdzięków wyruszali na bezpowrotny objazd groźnej przepaści...
Kynast dziś jest jedną wielką ruiną. Wali się tu i w proch rozpada wszystko. Jak gdyby nikt nie dbał o to, co w spuściźnie po wiekach pozostało,
jakby te zmurszałe cegły nie obchodziły, jako żywo, nikogo, niszczeje powoli ale ciągle to, co powinno istnieć wiecznie jako cenny pomnik
dawnych czasów, i nikt nie wstrzymuje barbarzyńskiej ręki zniszczenia [...]
Dawniej Kynast należał do najwspanialszych i najobronniejszych zamczysk w Niemczech. Mówi mi o tym, uwięziona w starych księgach tradycja,
mówi i obraz, jaki znajduje się właśnie pod moją ręką. W księgach czytam, że w roku 1426 cała potęga husytów nie mogła sobie dać z zamkiem tym rady,
a na obrazie widzę, że obejmował on przestrzeń o kilka razy od dzisiejszej przestronniejszą. Ale czego pokonać nie mógł ogień z żelaznych,
armatnich paszczęk nieprzyjaciół - zniszczyła jedna iskra z nieba. W dniu 31 sierpnia 1675 roku, w dzień straszny i burzliwy,
uderzył w najwyższą basztę zamczyska piorun, w jednej chwili roztrzaskał ją na sztuki, za piorunem przyszedł ogień,
i od tego czasu Kynast już nie odzyskał dawnej wspaniałości. Strasznych skutków niełaski Boga nie ośmielili się usunąć w
zupełności śmiertelni ludzie, łatali więc już tylko szczerby pomnażające się z dniem każdym, póki nie zaniechali nareszcie tej roboty.
Kynast jest odwieczną siedzibą Schaffgotscbów. Z nazwiskiem tym spotkaliśmy się w Warmbrunn [Cieplicacb]; podróżując dalej po
Górach Olbrzymich [Karkonosze] spotkamy się z nim jeszcze niejednokrotnie, władają oni bowiem od dawna niejednym w tych stronach kawałem ziemi.
Tu jednak, w tym zamczysku Kynastu, jest ich początek, tu stoi kolebka ich rodu. Założony podobno w końcu XIII wieku przez księcia Bolka I,
wkrótce dostaje się on w posiadanie Schaffgotschów i przez pięć przeszło wieków nie wychodzi ani na chwilę z ich rąk.
Poczynając od Gotscbe Scbofa, protoplasty całego tego rodu, zapisanego już w kronikach w roku 1360, panują tu oni przez kilkanaście
generacyj nad całą, bliższą i dalszą okolicą i tworzą prawdziwą dynastię, niby udzielni książęta lub królowie. Dynastia ta w ciągu lat długich
wydała wielu sławnych i walecznych mężów, a korona św. Wacława i monarchia starych Habsburgów wiele, zaiste, mają jej do zawdzięczenia [...]
Kto chce się nacieszyć z Kynastu widokiem rozległym i wspaniałym, niech po krętych schodach wejdzie na szczyt baszty najlepiej jeszcze
zachowanej od zniszczenia. Dostrzeże wtedy panoramę pełną uroku i poezji Górą, na której ruiny Kynastu się wznoszą, odcięta jest od całego
łańcucha "Olbrzymów" i wygląda jak głowa cukru, nie połączona wierzchołkiem z inną górą. Kiedy się więc stanie na jej szczycie, ma się przed
oczyma jak na dłoni, całą, bliższą i dalszą okolicę. Więc na północ rozległą i wdzięczną dolinę Hirschbergu [Jeleniej Góry], usianą miasteczkami
i siołami i skropioną mnóstwem jezior i potoków; na zachód wierzchołek Hochsteinu [Wysoki Kamień]; na wschód książęce zamki
w Fischbacbu [Karpnikacb] i Buchwaldzie [Bukowcu]; a na południu, obłoków sięgające, szczyty Rejfträgera [Szrenicę] i
Schneekoppy [Śnieżkę]. To wszystko widzi się z baszty Kynastu dalej, w promieniu dwu- i czteromilowym, a tuż tuż pod nogami ma się
obraz nie mniej zajmujący a przecież o wiele, zaiste, dzikszy. "Piekielny parów" zarosły gęsto czarnymi drzewami i zasypany olbrzymimi
odłamami skał, wije się u stóp twoich, a przed oczyma duszy twojej przesuwają się, kiedy mu się przyglądasz, widma tych,
którzy w tajemniczych wnętrznościach jego grób znaleźli.
Wzmiankowaliśmy już że wparowie tym niegdyś zimna na głos serca księżniczka Kynastu potraciła obojętnych dla niej wielbicieli.
Ale nie sądźcie, by w nim zaklętą była tylko ta jedna krwawa legenda. Owszem, wiąże się z nim jeszcze legenda inna,
a choć nie mniej od tamtej okropna, o całe niebo górujqca przecież nad nią, jako przeniknięta poezjq poświęcenia i miłości.
Posłuchajmy.
Ludwik, udzielny książę na Lignicy, miał uroczą jak świetlane zjawisko żonę. Kochał ją, jak tylko dobrą towarzyszkę żywota kochać można,
ale kochał nie sam jeden. Młody paź księżnej podniósł na nię grzeszne oczy i schnął biedny ze swojego uczucia, gdyż nie mógł dostrzec w jej
oczach wzajemności.
Raz książę Ludwik pojechał z żoną i paziem do Kynastu. Władca zamczyska sprosił na ten dzień wielu gości. Pozjeżdżało się więc z okolicy
mnóstwo dzielnych rycerzy i dam szlachetnych, ale najszlachetniejszą najpiękniejszą ze wszystkich była Elżbieta, księżna lignicka.
Po obiedzie przyszła panu na Kynaście myśl dziwna.
- Panowie! - zawołał do paziów i rycerzy - każdy z was musi mieć serce zajęte, nie każdy przecież śmie bogdance swojej duszę otworzyć.
Kto jednak po cegłach tej oto wieży wdrapie się na jej stromy szczyt, będzie miał prawo publicznie wypowiedzieć, kto jest przedmiotem
jego myśli.
I rycerze, jeden po drugim, zaczynali wchodzić na wieżę, ale każdy z nich po pewnym czasie spuszczał się na dół, przedsięwzięcie bowiem
było do uskutecznienia zbyt trudne.
Nareszcie przyszła kolej na pazia. Oczy wszystkich zwróciły się na niego, gdy śmiało, nie zrażony niepowodzeniem innych, podstąpił pod basztę,
a gdy go wkrótce dostrzeżono na jej szczycie, ręce wszystkich złożyły się do oklasku.
- Kocham Elżbietę, księżnę na Lignicy! - zawołał, gdy się znalazł na najwyższym punkcie wieży - i szczęśliwy jestem,
że mogę w jej pięknych oczach umrzeć.
To mówięc, rzucił się w przepaść...
Stanisław Bełza: W Górach Olbrzymich. Warszawa 1893
Zieliński A. "Zamki dolnośląskie na starej rycinie"
Jerzy Kolankowski
"Literatura pod Śnieżką"
[...]
Z inicjatywy Stanisława Kaszyckiego1, wówczas jeszcze wójta Chojnastów, przy poparciu władz i współdziałaniu Związku Literatów,
16 czerwca 1946 r. na zamku został zorganizowany kiermasz ludowy, nawiązujący do tradycji słowiańskich "sobótek" odprawianych na górach.
Dzień był przepiękny, sceneria wspaniała. Impreza ściągnęła mnóstwo ludzi. Był to prawdziwy festyn z udziałem władz i szerokich rzesz miejscowego,
"integrującego się społeczeństwa" (te zdania z prasy).
Imprezę rozpoczęto od uroczystego wciągnięcia flagi na maszt na szczycie baszty, przy czym zdarzył się incydent: założono ją odwrotnie,
czerwienią do góry - oczywiście błąd został natychmiast naprawiony. Następnie w kaplicy zamkowej odprawiona została Msza Św.
Różnice światopoglądowe nie były przeszkodą w jej wysłuchaniu, tym bardziej, że piękne pieśni religijne wykonał artysta operowy,
doskonały tenor, Tymoteusz Czerny. Nastąpiło uroczyste otwarcie kiermaszu a Stanisław Kaszycki opowiedział szeroko o dziejach
zamku Chojnik i jego legendach. Nie brakowało jadła i napoju, zaopatrzonych nieźle stoisk i orkiestry, która nie próżnowała.
Bawiono się, tańczono, gremialnie zwiedzano zamek. Po południu, w części artystycznej, referat o dziejach Dolnego Śląska wygłosił
prof. Zygmunt Wereszczyński, pierwszy kustosz Muzeum jeleniogórskiego a Tymoteusz Czerny wykonał brawurowo szereg arii operowych.
Nie mogło zabraknąć części literackiej, żywego słowa polskiego, które w tych murach rozbrzmiewało zwycięsko dopiero od tak niedawna.
Wiersze - co zanotowały kroniki - wygłosili: Ludwik Eminowicz, Edward Kozikowski i Jerzy Kolankowski
(m.in. apostrofę Do Śląska ... , która z wieloma błędami została wydrukowana w organie Ksawerego Piątki, "Trybunie Dolnośląskiej".
Na zakończenie odbył się pokaz tańców ludowych i występy chóru, nie pomnę jakiego, (nie były to jednak chóry pijackie).
Śpiewano i bawiono się do późna...
Wacław Mrozowski
"Dolnośląskie wspominki"
[...]
w niespełna tydzień po wyjeździe, otrzymuję wiadomość, że termin Zjazdu po uzgodnieniu z kolegami i władzami miejskimi,
które obejmują protektorat nad całą imprezą ustalony został na 8, 9, 10 i 11 maja. Cztery dni. Afisze są już w druku.
Będzie wygłoszonych kilka referatów.
Między innymi mam mówić o znaczeniu poezji w życiu społeczeństwa. Broniłem się przed tym, ale cóż było robić.
Skontaktowałem się z Wiercińskim, który zapalił się do tego jak młody sztubak. Rzucił nawet myśl (żeby nie obciążać sprawami
aprowizacyjnymi gospodarzy jeleniogórskich), że zabierze ze sobą barana, którego oddałby do dyspozycji gospody, w której byśmy się stołowali.
Że do tego nie doszło, to tylko dlatego, iż sprawa transportu barana nie była taka prosta.
Tak więc 8 maja rano wraz z Jasiem Wiercińskim jechaliśmy na historyczny już dzisiaj I Zjazd Pisarzy Sudeckich.
Punkt zborny był w mieszkaniu pp. Iwańskich. Nie znałem osobiście nikogo. To samo Wierciński. Rozpiętość wieku poszczególnych osób
trochę onieśmielała. Byłem bodaj najmłodszy w gronie zebranych pisarzy. Szybko jednak poczuliśmy się wszyscy jak w rodzinie.
Zawdzięczać to należało talentom towarzyskim Stanisławy Iwańskiej i jej męża Jana, którzy robili co mogli, aby wszyscy czuli się jak najlepiej.
Wierciński wkrótce poczuł się w swoim żywiole.
Jeszcze tego samego dnia był z kilku starszymi kolegami po imieniu. Atmosfera wśród zebranych była bardzo serdeczna, jakaś ciepła
i swojska, nie miało się wrażenia że spotykamy się po raz pierwszy, ktoś obserwujący z boku byłby przekonany, iż towarzystwo zna
się od dawna.
Mieszkanie Iwańskich ledwie pomieściło wszystkich zebranych. Oto oni: Czesław Jacek Centkiewicz, Paulina Czernicka, Jan Iwański,
Stanisław Kaszycki, Jerzy Kolankowski, Teofil Kowalczyk, Edward Kozi-kowski, Stanisława Miłkowska-Iwańska, Wacław Mrozowski, Maria Plaskota,
Michał Sabatowicz, Jan Sztaudynger, Paweł Szumilas i Jan Wierciński. Czternastu ludzi pióra, w tym pięciu członków ZZLP.
Uroczyste otwarcie Zjazdu miało miejsce w sali Teatru Miejskiego w obecności miejscowych władz partyjnych i miejskich ze starostą
ob. Tabaką na czele. Społeczeństwa miejscowego nie było zbyt wiele, trochę inteligencji i młodzieży szkolnej, która w tym dniu (klasy starsze)
była zwolniona z lekcji.
Zagaił Zjazd najstarszy z pisarzy mec. Jan Iwański oddając przewodnictwo Michałowi Sabatowiczowi. W imieniu miasta i powiatu powitał
nas starosta, wyrażając w ciepłych słowach podziękowanie, że właśnie Jelenia Góra, ten najbardziej na zachód wysunięty bastion polskości,
jest miejscem pierwszego Zjazdu pisarzy tych Ziem. W zakończeniu życzył owocnych obrad, komunikując jednocześnie, że na okres Zjazdu
oddaje do naszej dyspozycji samochody dla zwiedzenia terenu. Jeden dzień będzie chciał również spędzić z nami. Następnie Kozikowski
wygłosił Deklarację Ideową Pisarzy Sudeckich. Przypomnijmy jej treść:
"Grupujemy się różni wiekiem, pochodzeniem, wykształceniem, środowiskiem społecznym, stanowiskiem, zdolnościami, ale jednolici ideą,
która nas łączy. Tą ideą jest umiłowanie tej ziemi i umiłowanie wizji przyszłego człowieka tej ziemi. Te dwie rzeczy obrazują każdego
z nas w przekroju moralnym i psychicznym i stwarzają ciepłość i serdeczność w stosunkach wzajemnych, podkreślając tym samym odrebność
osobowości naszej grupy w stosunku do innych ludzi pióra wierząc, że dzieło poczęte z wielkiej miłości wyda piękne owoce.
Niewątpliwie jest to chwila jedyna w swoim rodzaju, osobliwa, jakby powiedzieli nasi ojcowie.
Na ziemię, która była przed wiekami piastowską dziedziną i terenem naszych narodowych zmagań i kształtowań, ale z której brutalna
siła germańska starała się zetrzeć wszelki ślad polskości, na ziemię tę zlatują się jak ptaki z różnych gniazd Polski Jej synowie
aby wspólnym wysiłkiem budować tu Ojczyznę i tchnąć w tę ziemię ducha narodowego.
Nadciągają rolnicy, rzemieślnicy, inteligencja zawodowa, a w jej szeregach pisarze z różnych stron - z Krakowa, Lwowa, Poznania,
Warszawy i Wilna, aby mimo niewątpliwych różnic regionalnych, folklorystycznych tworzyć tu nowe, jednolite, jak monolit, społeczeństwo,
nie tylko w nowych warunkach politycznych, ale przede wszystkim w nowych warunkach terenowych.
Bo Sudety - to kraj, rzucający się w oczy swą odrębnością i terytorialną, i klimatyczną, i ustrojową, nie mówiąc o tradycjach
i zwyczajach ludowych, w których nie trudno doszukać się wpływów słowiańskich.
Zamknięty ze wszech stron łańcuch gór - Łużyckich, Izerskich, Wałbrzyskich, Kłodzkich i Karkonoszy - żyje innym życiem,
życiem odrębnym, niepodobnym do życia wielkich miast Dolnego Śląska, jak Głogowa, Legnicy i Wrocławia.
W tej chwili z elementów napływowych tworzy się tutaj nowe społeczeństwo polskie, nowy typ Polaka Sudeckiego.
Jest to wyjątkowy i szczególny w dziejach naszych wypadek, że przychodzimy na dawną ziemię słowiańską, wyjałowioną z polskości,
aby z naszego potu i znoju budować nieśmiertelny gmach Polski z Jej kulturą i piśmiennictwem.
Obowiązki, spoczywające na pisarzu są szczególnie ciężkie, gdyż pisarz jako pracownik uświadomiony, zdający sobie sprawę z celowości
tych czy innych posunięć, staje się mimo woli jednym z najważniejszych czynników w tworzeniu nowych wartości kulturalnych na tej ziemi.
Dlatego pisarze, którzy oddali swój talent i pracę tej ziemi, najpiękniejszej z ziem Dolnego Śląska, muszą zjednoczyć się we wspólnym
wysiłku, aby kształtującemu się na niej społeczeństwu dać z siebie najwyższe wartości, zarówno w zakresie języka, jak i treści.
Nie zdajemy sobie jeszcze sprawy, jaka odpowiedzialność spoczywa na naszych barkach za przyszłość tej ziemi, za jej kulturę, którą
tworzymy wytrwale codziennie, kładąc cegłę po cegle i budując wielkość naszej Ojczyzny.
W żadnym może wypadku, jak właśnie w tym naszym, nie ma lepszego zastosowania powiedzenie Cypriana Norwida:
"I tak ja widzę przyszłą w Polsce sztukę, Jako chorągiew na prac ludzkich wieży. Nie jak zabawkę, ani jak naukę, Lecz jak najwyższe z rzemiosł apostoła I jak najniższą modlitwę anioła."
Musimy też pamiętać, że ten skrawek ziemi, otoczony grzebieniem gór, stanowi przedmiot nieustannych pożądań niemieckich, podsycanych
obietnicami możnych protektorów zza Oceanu i że nie wolno nam, pisarzom, ani na jedną chwilę odchodzić od zadań, które włożyła na barki
nasze chwila dziejowa.
Świadomi historii i tradycji, musimy bronić tej ziemi, na równi z żołnierzem, stojącym na straży granic naszych i na równi z tym
żołnierzem wyrażać gotowość złożenia życia za nietykalność i nienaruszalność tej ziemi.
Chcemy służyć Ziemi Sudeckiej i jej sprawom, jak można najlepiej, z całym zaparciem siebie, bezgraniczni w miłości i nieustraszeni
w walce, i pragniemy aby nasze wysiłki i dążenia skierowane ku zespoleniu Sudetów z resztą Polski, były rozumiane i doceniane
należycie przez wszystkich bez wyjątku obywateli. Natomiast każde nieżyczliwe i złą wolą owiane ustosunkowanie się do naszej
pracy, ze względu na specjalne warunki polityczne, skłonni jesteśmy traktować jako posunięcia szkodliwe.
Na nas bowiem, na pisarzach i na tych wszystkich, którym leży głęboko na sercu przyszłość ziemi tak odmiennej i tak niesłychanie
bogatej pod każdym względem spoczywa święty obowiązek tworzenia wartości kulturalnych, wypracowanych nie w ciszy czterech
ścian gabinetu, z dala od terenu, ale tu, na miejscu, biorąc pod uwagę wszystkie elementy, zarówno historyczne, jak i religijno-społeczne,
dobyte z przeszłości Sudetów.
Zebrani na Pierwszym Zjeździe Pisarzy Ziemi Sudeckiej, w dwulecie odzyskania tej ziemi - ślubujemy uroczyście dołożyć wszelkich sił i możliwości,
aby przyczynić się do uświetnienia ziem i jej rozwoju kulturalnego, aby nie było żadnej wątpliwości, że ona stała się naszą Ojczyzną.
W dalszej części kol. kol. Kaszycki, Iwański i Mro-zowski wygłosili, krótkie referaty. Szczególnie interesujący był referat
Iwańskiego "O zakłamaniu w literaturze polskiej". Żałuję, że zaginął mi gdzieś i nie mogę bodaj fragmentów ocalić z tej dowcipnej
i ostrej wypowiedzi. Na zakończenie części oficjalnej postanowiono wysłać depeszę do Prezydenta, Premiera, Wicepremiera,
Ministra Ziem Odzyskanych oraz Związku Pisarzy Czechosłowackich.
Pierwszy dzień zakończyliśmy zgodnym chórem na bankiecie wydanym przez miejscowe władze, na którym wszyscy czuliśmy się rozkrochmaleni,
wzruszeni i pojednani. Z Wiercińskim i Kozikowskim włóczyliśmy się jeszcze długo potem po mieście, które jednako nas urzekło.
Drugi dzień rozpoczęliśmy złożeniem wieńca przed tablicą ku czci Bolesława Krzywoustego w kościele parafialnym. Przed gmachem starostwa
czekały już samochody. Pogoda znakomita.
Dalsze obrady miały odbywać się w Przesiece. Pojechaliśmy tam okrężną drogą przez Karpniki, Kowary, Karpacz, Bierutowice i Podgórzyn.
Wszędzie oczywiście zatrzymywaliśmy się. W Przesiece poznaliśmy gościnność domu Kozikowskiego. Zajmował karłowate gospodarstewko ze
schludnym domkiem piętrowym, z którego roztaczał się wspaniały widok. Dom nazywał się "Pięciokłos" - tytuł ostatniego tomiku poety
wydanego przed wojną. Rej wodziły oczywiście kobiety i Sztaudynger. Rydzewska i Iwańska ułożyły jakąś piosenkę na cześć starosty na
melodię "Gęsi za wodą". Umieliśmy ją swego czasu na pamięć.
Brakowało wśród nas Jana Nepomucena Millera, który musiał wyjechać do Warszawy, a który niedaleko stąd miał swoją willę. W połowie mniej
więcej drogi, pod wspaniałą starą lipą była autentyczna poniemiecka "Bierstube" wraz ze wszystkimi akcesoriami.
Wpadaliśmy tu często z Janem Nepomucenem podczas późniejszych pobytów w Przesiece.
Po obiedzie i rozmowach, które dotyczyły spraw ściśle literackich, towarzystwo rozbiło się na grupki i rozeszło po okolicy.
A piękne to były strony. Urok Karkonoszy do dziś trwa we mnie, choć nie danym mi było wrócić tam od 1950 r.
Wspomniałem je później w wierszu:
Wonnych gór zapachu mi przynieś, wietrze smagły ciepłych Karkonoszy, zawiej w smutnej, wieczornej godzinie w samotne okno proszę. W oczach stygną pagórków garby: Śnieżne Jamy i Śnieżka i Promień i w pryzmacie paleta i farby i za szczytem, za chmurą płomień. I widzenie: niebo ponad głową, rozsypana w nieładzie gwiazd kaszta i dłoń białoczerwona: Sztandar na zamku w Chojnastach.
Takich zachodów słońca nie widziałem nigdy i nigdzie, to były pożary, od których łuny biły długo w noc.
Oczywiście wróciliśmy do Jeleniej, gdzie w hotelu czekał na nas zasłużony odpoczynek. Starsi panowie zasiedli jednak do bridża.
Trzeci dzień to tylko Chojnasty, dokąd pojechaliśmy razem ze starostą Tabaką. Przed Zarządem Miejskim powitali nas przedstawiciele
władz miejskich i dziatwa szkolna. Na szosie transparenty "Witamy Zjazd Pisarzy Sudeckich". Zebraliśmy się w sali konferencyjnej Rady Narodowej,
w której młodzież odśpiewała parę regionalnych pieśni i recytowała nasze wiersze. Do młodzieży przemawiał starosta i w naszym imieniu Sabatowicz.
Sztaudynger sypał aktualnymi fraszkami jak z rękawa. Tu spotkałem swojego kolegę szkolnego, który był nauczycielem w miejscowej szkole
i którego zrazu nie poznałem. Dogadaliśmy się później i powspominali co niemiara.
W Chojnastach doszlusowali do nas nieoczekiwani, lecz jakże mili nieznajomi - pp. Hofmanowie. Znakomity malarz osiedlił się z żoną w Szklarskiej,
której wierny jest do dziś.
Na zamku w Chojnastach Rada Narodowa wydała bankiet. Auta, niestety, nie zawiozły nas na górę. Ostatnie metry pięliśmy się jak kozice.
Po zwiedzeniu budowli pamiętającej stare piastowskie czasy, weszliśmy na wieżę, z której całe Karkonosze z miasteczkami i wsiami widać było
jakby położone u stóp, filigranowe w miniaturze.
W czasie bankietu wzniesiono wiele toastów. Nawet Hofman wzniósł kielich za przyjaźń polsko-czeską. Każdemu z nas zrobił piórkiem podobiznę.
Cała uwaga skoncentrowana była na malarzu, który z zacięciem i werwą opowiadał o swoich pierwocinach malarskich, przyjaźni z Jackiem Malczewskim,
pierwszych sukcesach, późniejszej sławie. Nie obeszło się bez akcentów politycznych. Opowiedział przy tym sen, który miał już bardzo dawno,
a który utwierdził w nim wiarę, że między narodami słowiańskimi nastąpi miłość i przyjaźń. Teraz właśnie, gdy nastąpiła realizacja tych
"wyśnionych ideałów" będzie malował "przyśniony" obraz. A sen, jak sen...
"Posąg cara, którego widać tylko stopy, a przy nich stojące trzy postacie. To Lech, Czech i Rus, trzymają się za ręce. Z lewej strony
zjawia się obudzony Amor, wchodzi z instrumentem w rodzaju lutni, siada przed posągiem i zaczyna bardzo delikatnie grać.
Trzy postacie powoli zaczynają się poruszać. Amor gra coraz głośniej i nagle wszyscy zaczynają tańczyć."
Taki był (zapisałem go) sen Vlastimila Hofmana.
Ciekaw jestem, czy obraz ujrzał światło dzienne, nie widziałem się z nim bowiem ładnych dziesięć lat.
Wieczorem, w Jeleniej odbyła się uroczysta akademia w sali teatru z udziałem społeczeństwa jeleniogórskiego. Czytaliśmy swoje wiersze.
Nazajutrz koniec Zjazdu. Popołudnie spędziliśmy w Szklarskiej Porębie, dokąd zaprosił wszystkich Sztaudynger. Był szczęśliwym ojcem potomka
płci męskiej, Jacka - który w kojcu, na słońcu uczył się raczkować. Sam poeta mieszkał z rodziną w zwykłej wiejskiej chacie, bez wygód,
jeśli się nie mylę, tyle że położoną - jak większość w Karkonoszach - pięknie.
Czas jednak było się rozstać. Ostatnie rozmowy, podsumowania, czterodniowego, owocnego niewątpliwie spotkania. Obradowaliśmy w atmosferze
szczerej przyjaźni nad sprawami kulturalnymi, związanymi z terenami ziemi sudeckiej, założyliśmy Grupę Ideową Pisarzy Sudeckich ściśle związaną
z Dolnośląskim ZZLP w Jeleniej Górze, grupę która miała dążyć do zrzeszenia wszystkich pisarzy zamieszkałych na terenie ziemi Sudeckiej
lub okręgu Dolnośląskiego, lecz twórczością związanych z tą ziemią.
Zakreśliliśmy sobie jako zadanie:
1. Kulturalne scalenie zamieszkałej tutaj ludności.
2. Z uwagi na różnorodność typów tej ludności pragnęliśmy współdziałać w kształtowaniu nowego i jednolitego typu Polaka,
dostosowanego do charakteru i potrzeb tej ziemi - drogą harmonijnego działania tradycji, obyczajów, kultury i sztuki.
3. Zaznajomić resztę Polski z walorami pracy twórczej i pięknem ziemi sudeckiej.
4. Ugruntować myśl demokratyczną w jej formach zarówno ustrojowych jak i zwyczajowych.
5. Nawiązać jak najściślejszy kontakt ze społeczeństwem Czechosłowacji a w szczególności z jej pisarzami w zakresie wymiany kulturalnej.
Ponadto powzięto szereg dezyderatów z którymi Zarząd miał wystąpić do miejscowych władz, m. in. o założenie spółdzielni wydawniczej
oraz utworzenie w Jeleniej Górze stałego teatru zawodowego...
Ludwi Świeżawski
"Leśna przygoda"
[...]
Przewodnik, oprowadzając ich po zamkowych ruinach, opowiadał o księżniczce Agnieszce, która kazała starającym się o jej rękę rycerzom
objeżdżać konno spadzistą górę wokół niedostępnego zamku i patrzyła, gdy rycerze spadali w przepaść jak dojrzale gruszki.
Aż znalazł się jeden śmiały polski rycerz, który objechał szczęśliwie skały dookolusieńka zamku,
ale zamiast stanąć na ślubnym kobiercu z dumną księżniczką, która miała wielką na to ochotę,
widząc taką odwagę, rycerz powiedział jej: "Siedźże sobie teraz na wieży, a ja pójdę poszukać innej panny, która będzie miała lepsze serce."
Tak opowiadał przewodnik, a dziewczynki się śmialy.
Aktualizacja: 2009-03-19