Legenda Kunegunda - rywalką Jadwigi.
(1946 r.)
Józef Sykulski
"Piastowski zamek Chojnasty koło Jeleniej Góry"
Przez dłuższy czas przebywała na zamku Chojnastym kuzynka Kunegundy Jadwiga. Była ona, jak wiele ówczesnych księżniczek, zubożała
- ziemie jej ojców przeszły bowiem w posiadanie niemieckie. Nie podobało się jej postępowanie Kunegundy - i w stosunku do obcych,
i w stosunku do niej samej - ale cóż miała robić, kiedy domu własnego nie miała i musiała być na łasce u Kunegundy.
Nie chcąc jednak darmo korzystać z jej gościny pomagała, jak mogła, w pałacu księżniczki.
Kiedy przyjechał do Jadwigi jej narzeczony, Antoni z Międzyborza, Kunegunda zazdrościła im ich miłości i postanowiła odciągnąć Antoniego
od narzeczonej - nie dla siebie: za mąż przecież nie wybierała się, ale tylko w tym celu, aby sprawić przykrość swej kuzynce i nie pozwolić
jej zaznać szczęścia.
Posiadając, obok wielu cech męskich, trochę sprytu kobiecego, sprawiła wreszcie, że Antoni zapalał do niej gwałtowną miłością i postanowił
spełnić konieczny warunek, jaki Kunegunda stawiała wszystkim tym, którzy zamierzali starać się o jej rękę. Nie objechał jednak zamku,
jak i wielu jego poprzedników, a kiedy spadał w "piekielną dolinę" Liczyrzepa sprawił, że nie poniósł śmierci, a odniósł tylko lekkie obrażenia.
Nie wiedząc o tym Jadwiga, która patrzyła na jazdę swego niedawnego narzeczonego z okna zamku, rzuciła się z niego w przepaść, ale i ją
Liczyrzepa wyratował od niechybnej śmierci.
Gdy Kunegunda dowiedziała się o tym cudownym ocaleniu narzeczonych, wyszła na ich spotkanie, a właśnie szli w stronę zamku w towarzystwie
wielu pań i panów, stale tu przebywających, a za nimi postępował jakiś wędrowny śpiewak. Gdy idący zatrzymali się, Kunegunda nie wiedziała,
jak ma się zachować: czy gratulować narzeczonym, czy też zachować się wobec nich obojętnie, jakby to ją nie obchodziło.
Wybawił ją z tego kłopotu ów właśnie wędrowny śpiewak - tak się tym razem przebrał Liczyrzepa - prosząc Kunegundę o pozwolenie zaśpiewania,
a gdy zezwoliła na to, tak zaczął:
"Ach, mój miły Boże z wysokiego nieba, Nie daj jeszcze długo służebnego chleba; Bo ten służebny chleb krwawie zarobiony, Jeszcze go nie kraję, już mam wymówiony! Ukroję go sobie jak dębowy listek, - Jeszcze wejrzą za mną, jeśli wezmę wszystek. Już ja idę z hysy, idę za drzwiami, Wejrzę na ten chleb, zaleję się łzami!*
Zrozumieli intencję tej piosenki wszyscy zebrani i, aby na złość uczynić Kunegundzie, suto obdarzyli śpiewaka, który poszedł sobie
dalej śpiewać ludziom pieśni. Kunegunda zapłonęła ze złości, a Antoni teraz dopiero pojął, dla jakiego serca odrzucił serce tak go
kochającej Jadwigi. Uświadomił też sobie, na jak tragiczną próbę wystawiła go Kunegunda, która aż dwa życia poświęciła dla swego kaprysu.
Rzekł więc do pani zamku:
- Nie żałuję tego, com zrobił: dałem się wprawdzie opętać przewrotnej kobiecie, jaką jesteś, ale to mi tylko na dobre wyszło.
Jakaś cudowna ręka ocaliła mię od śmierci, ta sama ręka nie pozwoliła umrzeć kochającej mię nad wszystko kobiecie.
I ja ją kocham, a to, co uczyniłem, powstało na skutek zła, jakie tworzy się wszędzie tam, gdzie działasz.
Zostań więc ze swym kamiennym i okrutnym sercem nadal na zamku, a ja zabieram mą najdroższą Jadwigę do swego pałacu w Międzyborzu.
Żegnamy cię!
Czując się winną, Kunegunda nawet nie próbowała usprawiedliwiać się - tylko kilka tygodni po tym fakcie spędziła na polowaniach:
tam szukając zapomnienia tych słów prawdy, jakie wyrzekł do niej Antoni z Międzyborza...
_____________________________
* Oryginalna piosenka dolno-śląska "Służebny chleb".
Aktualizacja: 2008-04-27