Legenda - Dąb Kunegundy.
(1946 r.)
Józef Sykulski
"Piastowski zamek Chojnasty koło Jeleniej Góry"
W swej nienawiści do Polaków Kunegunda potrafiła być nawet okrutną wobec nich - tak to stale odzywało się w niej niemieckie,
po matce, pochodzenie.
Raz wpadła na szalony wprost pomysł: zapragnęła mieć na dziedzińcu swego zamku najpiękniejszy dąb, jaki rośnie w jej dobrach.
Aby wybrać to drzewo, zwiedziła okoliczne lasy i ujrzawszy wreszcie w Agnieszkowie olbrzymi, rozłożysty dąb, osobiście nakazała
dwóm wieśniakom z tej wsi przywiezienie dębu do jej zamku zostawiając im na ten cel tylko resztę dnia do następnego ranka.
Ci dwaj wieśniacy, Górniak i Kotuła, stosownie do rozkazu swej wszechwładnej pani, zabrali się do pracy: łopatami zaczęli odgrzebywać ziemię,
aby się zorientować, jak daleko sięgają korzenie dębu. Pracowali tak kilka godzin, ale końca korzeni nie było widać.
Zmęczeni pracą i przerażeni karą, jaka ich może spotkać za niewykonanie rozkazu ich bezwzględnej pani, siedzieli na pniach w lesie
i zaczęli się zastanawiać, jak wybrnąć z tej wprost bez wyjścia sytuacji.
Na tę ich rozmowę nadszedł jakiś myśliwy, którego nigdy nie widywali w znanych im lasach, i zapytał ich, w jakim celu odsłaniają
korzenie olbrzymiego dębu.
- Mamy go z rozkazu księżniczki Kunegundy - odpowiedzieli mu, radzi, że mogą się przed kimś pożalić - wyjąć z korzeniami i przewieźć
na dziedziniec zamkowy. Nie wiemy, jak to zrobić, bo ani możemy dokopać się korzeni drzewa, ani, jeśli nawet uczynimy to, nie wiemy,
jak przewieźć taki dąb do zamku.
- Wy nic tu nie poradzicie, dobrzy ludzie - powie im Liczyrzepa, tym razem przebrany za myśliwego - szkoda waszej pracy.
Wiem, że księżniczka Kunegunda i inni Niemcy, którzy przywędrowali do naszego kraju za jej matką, za nic mają nas Polaków,
uważając nas za coś niższego od siebie, ale bądźcie spokojni: ja to sprawię, że dąb ten znajdzie się jutro na dziedzińcu jej zamku
- gorzko jednak będzie ona tego żałować.
Górniak i Kotuła podziękowali myśliwemu za wybawienie ich z wielkiego kłopotu, i wierząc mu, jako wyższemu od siebie umysłowo,
poszli do swych domów. W nocy jednak nie mogli spać, a skoro tylko zaświtało, byli już w lesie w miejscu, gdzie stał dąb, aby się przekonać,
czy został już stąd zabrany. Niestety! dąb stał w takim stanie, w jakim go zostawili wczoraj! Gdy jeden zaczął wyrzucać drugiemu,
że dali się wywieźć w pole nieznajomemu myśliwemu, ten zjawił się przed nimi i rzekł:
- Powinniście zawsze wierzyć tym, co są mądrzejsi od was. Odsuńcie się od dębu tak, aby on upadając nie zawadził którego z was gałęziami.
To właśnie ja przeniosę go na zamek Chojnasty!
W jednej chwili zmienił się w olbrzyma i objąwszy dąb w pół zaczął nim potrząsać, aż ten przechylił się trzeszcząc wyciąganymi z ziemi korzeniami.
Olbrzym - Liczyrzepa pozwolił, że dąb wsparł się na jego plecach, a gdy to nastąpiło, ruszył naprzód i tak zaciągnął drzewo przed
bramę zamkową, po czym znikł.
Gospodarze z Agnieszkowa nie mogli nadążyć za dużymi krokami myśliwego, gdy jednak przybyli przed zamek, stwierdzili z radością,
że olbrzymie cielsko dębu już się tam znajduje. Za chwilę zjawiła się Kunegunda. Była zdziwiona widokiem dębu, który jeszcze wczoraj
stał w Agnieszkowie, nie zastanowiła się jednak nad tym, jak się to mogło stać, że dwóch wieśniaków mogło go tutaj przewieźć.
Nagrodziła ich trudy pieniędzmi i kazała im pójść do domu. Górniak i Kotuła chętnie skorzystali z zezwolenia swej pani.
Zwołani przez Kunegundę słudzy w celu przeniesienia dębu na dziedziniec zamkowy oświadczyli, że nie będą mogli tego uczynić,
a to z powodu zbyt wąskiej bramy.
- Odetnijcie konary dębu! - rozkazała księżniczka.
Słudzy chcieli to uczynić przyniesioną piłą, ale ta zaczęła ślizgać się po drzewie, tak twarde się ono okazało. W pewnej chwili
oderwał się od piły ząb i odskoczywszy w tę stronę, gdzie stała Kunegunda, wbił się w jej nogę. Księżniczka syknęła z bólu,
ale wykazując zawsze wiele męskich cech spokojnie kazała zawołać nadwornego lekarza, który ząb wyjął, a nogę zabandażował.
- Próbujcie dalej rżnąć! - rozkaże księżniczka.
Słudzy znów chwycili w swe silne ręce piłę, ale ta nadal skakała po drzewie, a gdy ją coraz mocniej do niego przyciskali,
zaczęły się spod niej sypać iskry. Jedna z nich zapaliła ubranie księżniczki, które spłonęło w ciągu kilku sekund.
I to nie odstraszyło Kunegundy od zamiaru przeniesienia za wszelką cenę dębu na dziedziniec zamkowy, więc przebrawszy się szybko
w swej komnacie w nowe szaty znów przyszła do swych pracowników, aby kazać im tym razem siekierami poucinać konary dębu.
Słudzy chwycili za siekiery, ale te szybko stępiły się i nic nie można było nimi zrobić. Rozzłoszczona tym księżniczka krzyknęła
w podnieceniu i złości:
- To jakieś wasze polskie czary to sprawiają!
- To nie czary, wasza książęca mości - odezwał się na to przyglądający się tej beznadziejnej pracy obcy myśliwy - to drzewo
broni się przed przeniesieniem go na obce miejsce.
- Jego miejsce tam, gdzie ja mu każę! - odpowie na to księżniczka.
- Mylicie się, wasza miłości - odrzekł spokojnie myśliwy - ale skoro uparliście się mieć koniecznie to drzewo na swym dziedzińcu,
mogę to uczynić, ale za cenę życia jednego człowieka.
- Oddam za to nie tylko jedno, ale nawet dwa życia mych poddanych! - zawołała księżniczka radośnie, ciesząc się z możliwości zrealizowania
swych planów.
- Wystarczy mi jedno życie, aby spełniło się życzenie waszej książęcej mości!
I Liczyrzepa z trudem wprawdzie, ale przeniósł drzewo przez bramę wjazdową i umieścił je w przygotowanym na dziedzińcu dole.
Na widok stojącego drzewa oblicze Kunegundy zajaśniało niespotykanym u niej uśmiechem. Uważając, że wszyscy jej poddani,
a za takiego wzięła i naszego myśliwego, powinni pracować dla niej, i spełniać każde jej życzenie, księżniczka nie podziękowała
nawet Liczyrzepie, za to, co dla niej uczynił, nie spytała go też, skąd pochodzi i skąd wziął się na terenie jej zamku.
Liczyrzepa, który dobrze znał charakter Kunegundy, powiedział do niej:
- Czyje życie ma zgasnąć za pomoc, jaką okazałem waszej miłości, ja sam zadecyduję; pamiętaj jednak, księżniczko, że dąb ten
nie przyniesie ci szczęścia. Kiedy będziesz patrzyła z okna swego pokoju na to drzewo, przypomnij sobie, co ci powiedział
nieznany ci myśliwy - będzie on widział śmierć tej osoby, której życie sprawiało innym smutki i przykrości, a której dopiero
śmierć sprawi radość ludziom - i to jest właśnie to życie, jakiego żądam za mą pracę!
- Weź życie, czyje chcesz, nie cenię niczyjego życia! - odparła mu na to Kunegunda nie zastanawiając się wiele nad słowami myśliwego, po czym Liczyrzepa oddalił się w zamyśleniu raz jeszcze spojrzawszy na postawiony przez siebie dąb i na księżniczkę.
Przepowiednia Liczyrzepy spełniła się - dąb widział spadek ciała Kunegundy, która rzuciła się na skały doznawszy afrontu od polskiego
szlachcica i drzewo to długo jeszcze przypominało gościom zamku ten fakt. Wreszcie podzieliło losy zamku, na dziedzińcu którego rosło:
spaliło się w dniu 31 sierpnia 1675 roku tak doszczętnie, że kiedy w 12 lat później Maria Kazimiera, żona Sobieskiego, zwiedzała ruiny zamku,
znalazła tylko ślady w tym miejscu, gdzie niedawno jeszcze stało wspaniałe drzewo...
Aktualizacja: 2008-04-27